piątek, 21 lutego 2014

08.

                -Liam… Liam!
-Co? – chłopak poderwał głowę do góry, słysząc głos swojej dziewczyny.
-Zasnąłeś, a film nawet się nie skończył – mruknęła rozczarowana. Pociągnęła łyk czerwonego wina, które otworzyli do kolacji.
-Ja? Nie, ja się zamyśliłem – wymamrotał, poprawiając się na miejscu. Amy wywróciła oczyma, odstawiając pusty kieliszek na czarny stolik.
-Chrapałeś jak zepsuty traktor.
-Nie prawda! – Oburzył się, biorąc swój kieliszek do dłoni. Amy uśmiechnęła się delikatnie, doskonale wiedząc, że on ma rację. Wyłączyła telewizor, nie mając ochotę na dalszą część filmu. Było późno, a jej organizm stanowczo domagał się porządnej dawki snu. Następnego dnia musiała wstać z samego rana. Jeden z podopiecznych Domu Dziecka wyprowadzał się do lokum socjalnego, by w końcu rozpocząć samodzielne życie. Bez rygorystycznych zasad sierocińca.
-Idę spać. – Oznajmiła, wstając z kanapy. Liam mruknął coś pod nosem, najwyraźniej niezadowolony – Ty masz wolne, ja muszę pracować.
-Nie mam wolnego. Jutro lecimy do… Gdzieś tam, sam nie wiem gdzie.
                Amy usiadła z powrotem na kanapie. Spojrzała na Liama smutno.
-No i znowu zostanę sama – wydęła dolną wargę, udając smutną.
                Liam nachylił się i musnął jej szyję wargami, wilgotnymi od czerwonego wina. Przejechał delikatnie językiem po jej skórze, przyprawiając ją o gęsią skórkę.
-Wrócę za dwa dni. – Mruknął, zsuwając ramiączko jej bluzki. Amy zaśmiała się cicho. Mimo wszystko postanowiła się nie poddawać.
-Jestem zmęczona. – Westchnęła, poprawiając bluzkę. Liam spojrzał na nią spod rzęs. Wywrócił oczyma i złapał ją pod uda, po czym jednym zwinnym ruchem rozsunął jej nogi i położył je na swoich udach. Amy podsunęła się delikatnie, oplatając go nogami w pasie.
-Lecę jutro o 12. – Oznajmił, pochylając się nad nią. Kilka kolejnych pocałunków  spoczęło na jej ciele. Z każdym jednym czuła się coraz bardziej pewna siebie. Rozpięła zamek w bluzie Liama, paznokciami przesuwając po materiale koszulki, którą miał pod spodem.
-A co jeśli ktoś mnie porwie przez te dwa dni? – Zażartowała. Liam przerwał swoje pocałunki, odsuwając się na kilka centymetrów od jej twarzy.
-Załatwić ci ochronę? – Amy obserwowała jak wyraz jego twarzy diametralnie przechodzi przemianę. Liam stał się poważniejszy, a może nawet zbladł? Zaśmiała się cicho, przykładając opuszki palców do jego twarzy.
-Żartowałam. – szepnęła, przesuwając delikatnie dłonią po jego ogolonej szczęce.
-Nie. To jest dobry pomysł. Zadzwonię do Paula, on coś wymyśli. – Wymamrotał, wyciągając telefon z tylnej kieszeni. Zdjął jej nogi ze swoich po czym wstał i podszedł do okna, jednocześnie przykładając urządzenie do swojego lewego ucha.
                Amy w duchu poprosiła Boga o cierpliwość. Po chwili jednak wstała i podeszła do Liama, bez żadnego uprzedzenia wyrywając mu telefon z dłoni.
- Żar to wa łam – przełożyła wyraz na sylaby, po czym zakończyła połączenie wychodzące.
-Nie rozumiesz. Nie wziąłem to pod uwagę. Dobrze, że to powiedziałaś… - wymamrotał ponownie, próbując zabrać jej telefon. Spojrzała na niego jak na idiotę, po czym rzuciła urządzenie za siebie, słysząc jak z cichym plaskiem pada na kanapę.
-Masz gorączkę. – skwitowała, zakładając ręce pod piersiami – Masz chwilę na decyzję. Albo mówisz mi co chodzi ci po tej główce, albo idę spać.
                Liam spojrzał na nią, wzdychając ciężko. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, by nic nie mówić, zmienić temat, uśmiechnąć się i powiedzieć, że po prostu dba o jej bezpieczeństwo.
                Ale nie potrafił dłużej kryć tego, jak bardzo martwi się o jej zdrowie, życie. To wszystko stawało się tak cholernie chore, że nie miał siły udawać, iż to wszystko go nie przeraża. Te wiadomości, maile, listy. Wszystko składało się na jedno.
                Miał ją zostawić, albo pożałuje tego wszystkiego.
                I choć minęło niewiele czasu, odkąd postanowili być znów razem, otrzymał tyle złych wiadomości, że bał się zostawiać ją samą. Dlatego przyszedł po nią tego wieczoru. Nastraszył ją, badając czy będzie potrafiła się obronić przed napastnikiem.
-Liam? – Amy zaniepokojona stanęła na palcach, nieśmiało zaglądając w jego czekoladowe oczy. – Ręce ci się trzęsą. Wszystko w porządku?
                Niebieskie oczy z uwagą śledziły jego każdy najmniejszy ruch. Powoli pokręcił głową, odpowiadając na jej wcześniejsze pytanie.
-Usiądziesz? – Zapytał cicho, wskazując na kanapę. Amy spojrzała na niego podejrzliwie lecz wykonała polecenie, niecierpliwa wyjaśnień. Liam odsunął kieliszki na drugi koniec stolika, po czym delikatnie na nim przysiadł, by móc powiedzieć jej prawdę prosto w oczy.
                Prawdę, która prawdopodobnie będzie ostatnim gwoździem do jego trumny.
-Wtedy, tamtego wieczoru gdy się pokłóciliśmy. W Nowym Jorku, pamiętasz? – kiedy uzyskał twierdzącą odpowiedź, postanowił kontynuować swoją wypowiedź. – To wszystko było ustawione.
                Spojrzał na nią niepewnie, ale nie uzyskał ani jednego słowa odpowiedzi.
-Miałem zejść do ciebie, udawać, że wszystko gra. Po chwili musiałem znaleźć jeden błahy powód, dla którego opuszczę twój pokój, zostawiając cię po kłótni samą. Wszystko było ukartowane, każda chwila pobytu w Nowym Jorku. Oprócz tej, w której pojawiłaś się na MSG. Zrobiłaś mi niespodziankę, ucieszyłem się. Ale później pojawiła się ona… No i po moim szczęściu.
-Czekaj… Nie łapię. – wtrąciła Amy, czując jak serce zaczyna jej szybciej bić. Czyżby Liam postanowił po raz kolejny złamać jej serce?
-Przyszła, wyłożyła karty na stół. Chwila decyzji, albo zrobi ci krzywdę… - Liam urwał, pochylając głowę w dół. Widziała jak przykłada dłoń do ust, powstrzymując jęk, przekleństwo lub cichy szloch. Nie potrafiła go teraz przytulić. Czuła się sparaliżowana.
-Liam… Ty bredzisz? Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? – wyszeptała w końcu. Reakcja nadeszła szybko. Chłopak poderwał się ze stolika, odchodząc kilka kroków dalej. Jedna ze ścian przyjęła na siebie cios jego pięści.
-Tyle razy widziałaś mnie, gdy byłem chory. Nie bredzę, rozumiesz?  Nikt o tym nie wie. Nikt.
                Kolejny cios tym razem przyjął blat komody. Jeszcze nigdy nie widziała go tak sfrustrowanego.
-Wiesz jak łatwo poszło? Przyszłaś na górę, wyżalić się Zaynowi. Ona usłyszała twój głos na korytarzu i wypchnęła mnie za te cholerne drzwi. Nie miałem prawa nic powiedzieć. Żadnego kurwa prawa! Później przeprosiłem cię, byliśmy razem. Miałem ją gdzieś. Nadzieja wkradła się za szybko i może to znów pokrzyżowało mi plany. Chwila przed ślubem Louisa. Jechałem po ciebie. Dzwonek do drzwi, stukanie. Waliła w nie jak opętana. Boże, gdybym wiedział wcześniej… Gdybym wiedział.
                Łzy przerażenia wkradły się do jej oczu, kiedy próbowała powstrzymać dreszcze. Dlaczego? Przecież nigdy, przenigdy nie zrobiła na złość tej kobiecie. Dlaczego akurat padło na nią?
-A potem… Wiesz jak było. Nie miałem wyjścia. Twoje życie jest dla mnie cenniejsze niż wszystkie inne istnienia tego świata, rozumiesz? Ja… Nie mogłem dopuścić, żeby zrobiła ci krzywdę. A tymczasem… Przysporzyłem ci więcej kłopotów, zostawiając cię kompletnie samą. Nie zasługuje na to, żeby stać tu teraz i wiedzieć, że znów mam twoje zaufanie.
                Głęboki oddech jaki wzięła, przerwał dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzała w tym kierunku, ale nie ruszyła się o milimetr. Nie interesowało ją kto stoi za drzwiami. To było mało ważne.
-I co teraz? Nie da nam spokoju, dopóki nie będzie cię miała? – zapytała, odzyskując aparat mowy. Liam pokręcił głową.
-Nie pozwolę, żeby znów mnie szantażowała. Każde słowo było kłamstwem. Nie potrafi odpuścić tego, że wraz ze mną straciła lepszy życiowy standard. Zachowuje się jak psychopatka. Grozi mi. Właściwie nie tyle co mi, ale tym, że pożałujemy tego oboje. Boję się, że wrócę do domu i dowiem się, że leżysz w szpitalu, bo ta wariatka zrobiła ci krzywdę…
                Pukanie do drzwi stało się jeszcze głośniejsze niż pięć sekund temu. Amy spojrzała w tamtym kierunku, zastanawiając się kto mógłby chcieć czegoś od niej o tej godzinie.
                Ułamek sekundy wystarczył, by jej mózg podsunął jej przerażającą wizję Danielle, walącą do jej drzwi.
-Amy, wiem, że tam jesteś! – usłyszeli oboje, a Amy mogła odetchnąć z ulgą.
-Porozmawiamy potem. – szepnęła do Liama, wskazując mu by usiadł na kanapie i włączył telewizor. Podchodząc do drzwi, poszczypała skórę na policzkach by przynajmniej nie wyglądać na przerażoną. Przelotnie spojrzała w lusterko, by upewnić się, że nie ma zapłakanych oczu.
                Otworzyła drzwi, ziewając przeciągle.
-Cześć Zayn. – uśmiechnęła się delikatnie, wpuszczając chłopaka do środka – Co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze?
-Dlaczego nie otwierałaś? – zapytał, ściągając płaszcz i wieszając go w przedpokoju.
-Usnęłam przed telewizorem… - skłamała dość sprawnie. Zayn spojrzał na nią, wzruszając ramionami.
- Lecimy jutro do… Jakąś dziwną nazwę ma to miasto, nie ważne. W każdym bądź razie wróciłem przed chwilą z urlopu i wpadam sprawdzić jak sobie radzisz.
-Dobrze… Nawet bardzo dobrze. – tym razem nie skłamała, bo czuła się lepiej gdy miała Liama przy sobie. Zwłaszcza wiedząc, że ta wariatka może czaić się na nią za rogiem.
                Zayn uśmiechnął się, wchodząc do salonu. Amy podążyła za nim, czując jak serce zaczyna jej mocniej walić. W głębi ducha szykowała się na ostrą reprymendę, ale się nie doczekała.
-Cześć Liam. Co oglądacie? – Zayn usiadł na kanapie obok Liama, jak gdyby nigdy nic. Amy rzuciła mu roztargnione spojrzenie, ale on udawał, że tego nie zauważył.
-Nic konkretnego. Jak wycieczka? – zapytał Li, spoglądając na przyjaciela z uśmiechem. Niebieskooka uniosła brwi do góry, widząc jak szybko jej chłopak potrafił zamaskować cały swój wewnętrzny świat uczuć.
-O, stary! – uniósł brwi do góry Zayn, po czym mrugnął do Liama. Ten zaśmiał się i lekko szturchnął go w ramię.
-Mam rozumieć, że dobrze? – zapytał przez cichy śmiech.
-Człowiek od razu inaczej patrzy na rachunek, jeśli widzi jaki zakup dokonała jego kobieta.
-Boże, co za… - uniosła wzrok do góry Amy, ale delikatny uśmiech wkradł się na jej usta. Postanowiła się rozluźnić i tak nie mogła pokazać Zaynowi, jak bardzo się martwi – Powinnam mieć jeszcze butelkę wina, ktoś chętny?
                Zayn i Liam uśmiechnęli się do siebie, ochoczo kiwając głowami. Amy uśmiechnęła się szeroko, wychodząc do kuchni po wino i dodatkowy kieliszek.
                Nic tak bardzo nie niszczyło jak udawanie, że wszystko gra. 



Troszkę krótałkę, ale jakoś nie potrafię tego bardziej rozwinąć.
Ot nadeszło wyjaśnienie, dlaczego właśnie "Blackmail" 
Danielle to mała, wyrodna szantażystka, która usilnie chce zepsuć związek Am i Liasia. A to czy jej się uda... Dowiecie się później :) To nie jest pierwsza niespodzianka jaką dla was szykuję, więc ten... Czekajcie z niecierpliwością, a będzie coś... Na co czekam od dawna. 
Prywatnie (poza ff) bardzo kocham Danielle. W życiu bym nie wpadła na to, żeby tak brutalnie wykorzystać jej postać w opowiadaniu, ale niestety... Ktoś musi być ten zły i padło na Dani. Przepraszam Peazer, mam nadzieję, że się nie gniewasz. I still love you, chociaż i tak tego nie czytasz.
KOMENTUJCIE :)


UWAGA!  
Chciałabym was zaprosić na moje świeżutkie fanfiction, tym razem z Zenem w roli głównej. Tego jeszcze nie było, mam nadzieję, że pomysł jest jak najbardziej trafny i uda mi się tak jak udaje mi się z Blackmail. Proszę Was więc, żebyście zajrzeli i skomentowali. To niewiele, bo zaledwie prolog i rozdział pierwszy. Mam nadzieję, że zajrzycie. :) 
>>HIDEAWAY<< (klik z boku jbc haha)

piątek, 14 lutego 2014

07.

               Amy przesunęła delikatnie palcem wskazującym po klatce piersiowej Liama. Chłopak mruknął zadowolony, choć jedną nogą był już w krainie snów.
-Liam… - zaczęła dość cicho, zważając na to jak bardzo zmęczony był. Nie spał przez nią i powinna dać mu teraz odpocząć, ale jedno pytanie nie dawało jej w spokoju oddychać.
-Hmh? – wyburczał, obracając się na swój lewy bok. Zerknął na Amy spod przymkniętych powiek.
-Kochasz ją? – zapytała, bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Milczał tak długo, że pomyślała iż zasnął.
-Nie, nie kocham. – odpowiedział, unosząc się na łokciu – Jest tylko jedna kobieta, którą kocham w swoim życiu.
-Twoja mama? – spojrzała na niego, chcąc rozluźnić napiętą sytuację. Liam zaśmiał się cicho, po czym nachylił się lekko do przodu i pocałował ją delikatnie.
-Chodziło mi bardziej o taką kobietę, z którą kiedyś będę mógł stanąć przed ołtarzem głuptasie. – mruknął, odsuwając się. Amy zarumieniła się lekko.
-To dlaczego z nią mieszkałeś? – wypaliła nagle, czując się zdezorientowana. Nie kochał jej, a byli w związku. Mieszkali razem. O co w tym chodziło?
-To nie jest historia na dzisiaj. Muszę się lepiej przygotować do tej rozmowy i upewnić się, że nikt nikogo nie skrzywdzi, okej?
-Co?
-Zaufaj mi, okej? – poprosił, patrząc jej w oczy. Wzruszyła ramionami.
-Okej.
-Nie martw się, nie dam cię zranić. – uśmiechnął się, z powrotem opadając na wygodne poduszki.                
               Przymknął oczy, a Amy podsunęła się i wtuliła w niego. Jego dłoń spoczęła pewnie na jej plecach. Leżeli tak w ciszy, choć zupełnie nie krępującej.
               Amy wsłuchiwała się w miarowy oddech Liama, starając się wyczuć moment w którym zaśnie. Było jej źle leżeć u jego boku. To znaczy, mogłaby z nim zostać na zawsze, ale coś kazało jej wyjść. Wrócić do domu, przebrać się i pójść pobiegać. Przemyśleć, zastanowić się i odetchnąć. Wrócić do rzeczywistości, zrobić kalkulację własnych czynów.
               Czuła się okropnie z faktem, iż będzie musiała zostawić go samego. Ale przecież nie odchodziła na zawsze, potrzebowała chwili sam na sam.
               Była odrobinę przytłoczona tym wszystkim.
*
               Obudził go dźwięk budzika. Odrobinę zaspany wyłączył go i cisnął telefonem na drugi koniec łóżka, jednocześnie mamrocząc ciche przekleństwa pod nosem. Jakim cudem to cholerstwo zdołało zadzwonić, skoro miał wolne i nic takiego nie włączał?
                Po chwili otworzył oczy i zorientował się, że leży sam. Kołdra po jej stronie była starannie wygładzona, bez żadnej zmarszczki. Dosłownie kilka sekund wystarczyło mu, żeby całkowicie się obudzić i wyskoczyć z łóżka.
               Zajrzał do łazienki, lecz tam jej nie było. Wzruszył ramionami i zszedł do kuchni. Ale tam też jej nie było. Natomiast do lodówki przyczepiona była kartka, w całości zapełniona pochyłym pismem, które znał na pamięć.
               „Okej, pewnie już wstałeś. Jest przed 11, więc pomyślałam, że pobudka dobrze ci zrobi. Tak, to ja ustawiłam Ci budzik, myślę, że nie będziesz mi miał tego za złe. :) 
Na stole stoi śniadanie, w ekspresie jest świeżo zaparzona kawa. Sok pomarańczowy stoi w lodówce. Wyszłam wczoraj wieczorem, wróciłam rano, żebyś miał coś smacznego do zjedzenia. Okej, przyznaje się, że zrobiłam to, żebyś nie był na mnie zły, za to, że uciekłam. 
Tak właściwie to nie uciekłam, a poszłam zabrać swojego psa od Kate, gdzie czekała mnie mega poważna rozmowa i właściwie to dopiero do mnie docierają słowa tej stukniętej blondynki. 
Biegałam, przemyślałam to wszystko. I doszłam do wniosku, że to ja jestem wszystkiemu winna. Wszystko co złe jest moją przyczyną, ale spokojnie. Nie zamierzam uciekać. Czas zmierzyć się ze swoimi problemami.
Jedz bułeczki, specjalnie dla Ciebie przyniosłam świeże, prosto z pieca w okolicznej piekarni. Smacznego.
Jestem w pracy.
Do zobaczenia.
PS Mam nadzieję, że niedługo:) ”
               Liam uśmiechnął się pod nosem, widząc jej imię pod pożegnaniem, z małym serduszkiem na końcu. Była taka urocza, kiedy nie zgrywała odważnej. Usiadł przy stole, zaciągając się świeżym zapachem pieczonych bułeczek.
               Zabrał się za jedzenie, zastanawiając się, czy zasługuje na takie szczęście, jakim była Amy.
               Widocznie tak.
               I nie miał zamiaru się poddać. Nie tym razem.
*
               Związała włosy w wysoki, ciasny kucyk. Przejrzała się w lusterku, które miały w swoim pokoju socjalnym. Nie wyglądała źle. Uśmiechnęła się do siebie. Wszystko przychodziło jej zadziwiająco łatwo. Jak nigdy.
-Promieniejesz. – stwierdziła Jasmine, zerkając nad nią znad najnowszego kolorowego magazynu o modzie. Amy wzruszyła ramionami.
-Nawet mi się zdarza – uśmiechnęła się – Idę na obiad, może Cody w końcu coś zje i przestanie rzucać talerzami. I tak wszyscy wiemy, że podjada po nocach. Co on chce osiągnąć tym buntem?
               Tym razem Jasmine wzruszyła ramionami.
-Nie wiem, ale wiem jedno. Teraz jest moja kolej na robienie prania. Powiedz Marcie i Re, że czekam na nich w pralni. Po obiedzie oczywiście.
-Jasne. Widzimy się na wieczornym obchodzie. – powiedziała niebieskooka, opuszczając ich wspólny pokój. Udała się do jadalni, gdzie 17 dzieciaków zajmowało swoje miejsca przy stole. Amy stanęła z boku, przyglądając się z jaką dyscypliną wykonują te wszystkie czynności.
               To nie były te normalne dzieci, które wariują, śmieją się i marudzą, gdy obiad im nie smakują. One wiedziały co to ból, rozpacz, smutek, dyscyplina i dystans do świata. Każde z nich nie miało rodziców. Jedni nie mieli ich naprawdę, drudzy zostali porzuceni lub odesłani przez sąd. Łączyło ich odrzucenie, tragedia, brak jakiejkolwiek rodziny, która mogłaby wybawić ich z tego koszmaru, którym był Dom Dziecka.
               Choć nie było tutaj tak źle, każde z nich odczuwało smutek. Bawili się razem, wymieniali różnymi zabawkami, odrabiali lekcje. Czasem wychodzili na spacer z opiekunkami, a wtedy wygłupiali się w najlepsze, choć przez chwilę czując się normalnymi dziećmi.
               Najgorzej było, gdy nadchodziły piątki. Otóż piąty dzień tygodnia, był dniem rodziców adopcyjnych. Do dużych wrót instytucji pukało kilka par, które zdecydowały się przygarnąć małą sierotkę. No właśnie. Małą. Dla tych starszych już nie było miejsca w rodzinach zastępczych. Choć zdawało się, że już dawno pogodzili się ze swoim losem… Nikt tak naprawdę nie mógł zrozumieć, jak czują się, gdy kolejna sierotka zostaje nagle dzieckiem, synem, córką… Zaczyna nowe życie, podczas gdy oni dalej mieli gnić w tych murach do czasu ukończenia 18 roku życia.
               Amy podczas swojego krótkiego stażu w tejże pracy, widziała wiele razy ten smutek w oczach. To przygnębienie gdy Lily i Rose grały w karty przy kominku, podczas gdy kolejni rodzice adopcyjni przychodzili wraz z panią dyrektor, która miała w zwyczaju mawiać : Państwo XYZ przyszli z wami porozmawiać. Być może to dzisiaj któremuś z was się poszczęści. Powodzenia.
               Nienawidziła tych słów. Były nieczułe, odtrącające, przykre. Po takich zdaniach starsi „domownicy” opuszczali salon, nie chcąc na to patrzeć. Uroki Domów Dziecka.
               Amy podeszła do małego Cody’ego, z delikatnym uśmiechem na ustach. Widziała, że znów odsunął talerz od siebie, na jakieś pół metra. Nie smakowało mu spaghetti, choć gdy trafił tu trzy tygodnie temu, wydawał się być jego zwolennikiem.
               Trafił tu, bo jego rodzicom zostały odebrane prawa rodzicielskie za znęcanie się nad dziećmi. Nie przyszedł tu sam, ale ze swoją 3-letnią siostrą. Cody miał 8 lat i pokazywał pazury, jak mało który chłopiec.
               Wielokrotne reprymendy nie dawały mu do myślenia, wręcz przeciwnie. Bywał jeszcze gorszy, podczas gdy jego siostra była istnym aniołem. Nie płakała, nie krzyczała. Śmiała się do każdego, kto się z nią bawił. I może to dlatego została zaadoptowana tydzień po tym jak tu trafiła.
-Cody, a ty co? Udajesz, że nie jesteś głodny? – Amy kucnęła obok małego blondyna, który uparcie wpatrywał się w kant stołu.
               Czekała chwilę, ale nie otrzymała odpowiedzi.
-Posłuchaj mnie, Cody. Wszyscy tu są tak samo samotni jak ty. Pozwól nam sobie pomóc, otwórz się, a obiecuję ci, że znajdzie się dla ciebie kochająca mamusia. – powiedziała cicho, ale on ją usłyszał. Rzucił jej zagubione spojrzenie, po czym skinął głową i sięgnął po szklankę z kompotem, którą miał przed sobą. Już przystawiał sobie ją do ust, by pociągnąć łyk, ale się rozmyślił. Cisnął z całą siłą szklanką o drewniany blat stołu. Czerwonawy napój rozlał się na stole, a szkło rozbiło się na tuziny kawałków, które wyleciały w kilka stron.
-Nie. Rozumiesz. Mnie. I. Nigdy. Tego. Nie. Będziesz. W. Stanie. Zrozumieć! – wykrzyczał, po każdym słowie robiąc chwilową pauzę. Usta miał zaciśnięte, podobnie jak obie małe piąstki. Zeskoczył z krzesła i wybiegł z jadalni.
-Cody, wracaj tu w tej chwili! – wrzasnęła Stacy, kolejna pracownica Domu Dziecka, biegnąc za małym.                Amy usiadła zrezygnowana na krześle, by na chwilę opanować nerwy.
-Co za gówniarz. – warknął Phil – Jakbym był jego ojcem, już dawno przetrzepałbym mu tyłek.
-Coś ty, to nic nie da. Przecież przez to tu trafił. – zarechotał Ron.
-Zamknijcie się! – krzyknęła Marcie, wstając od stołu – Wszyscy jesteście siebie warci! Nienawidzę was!
-Marcie, wracaj do stołu! – Amy podniosła się z krzesła i wskazała dziewczynie jej miejsce – Wstać od stołu można po ówczesnej zgodzie, nie pamiętacie reguł? Dopóki nie zjecie, wszyscy macie siedzieć przy stole.
-Przepraszam. – burknęła Marcie, siadając na swoje miejsce. Amy skinęła głową. Lucy spojrzała na nią podejrzliwie.
-Kompot ci ścieka po policzku. – stwierdziła, przechylając odrobinę głowę. Amy odruchowo dotknęła policzka, po czym spojrzała na swoją dłoń. To nie był kompot, zdecydowanie.
-Okej. Idę po zmiotkę, a wy jedzcie. Zaraz wracam, jasne?
               Ponad tuzin głów skinęło posłusznie głowami. Przynajmniej oni.
               Dwadzieścia minut później było po wszystkim. Szkło wylądowało w koszu, rozlany napój został starty. Natomiast Amy siedziała na fotelu u pielęgniarki, która zakładała jej opatrunek na policzek, wcześniej zakładając jej szew na porządnie rozcięty fragment skóry.
-Czasem tak mnie denerwują te dzieciaki, że najchętniej przetrzepałabym im skórę. Ale trzymam się myśli, że Bóg powyrywałby mi nogi z tyłka, jeśli kiedykolwiek uderzyłabym dzieciaka. No, więc jakoś się trzymam swojej anielskiej cierpliwości. – wyznała kobieta w średnim wieku. Amy uśmiechnęła się, dziękując za opatrunek.
-To tylko dzieciaki, Natalie. Pogubione, ale dzieciaki. Będę musiała jutro porozmawiać z Codym. Dam mu noc na przemyślenie swojego zachowania. Tęskni za May, nic więcej. Oni mają tutaj ciężko, brak rodziny to nie jest nic przyjemnego.
-Wiem. Ale mimo to… Przydałoby im się coś, co uświadomi im, że życie nie zawsze śle kłody pod nogi. Coś, co pozwoli im uwierzyć w lepsze dni.
-Coś wymyślimy, Natalie. Muszę iść posprzątać po obiedzie. Dzięki za opatrunek.
               Wieczorem, gdy opuszczała mury swojej pracy, wreszcie mogła odetchnąć świeżym powietrzem. Wyciągnęła z kieszeni płaszczyka paczkę papierosów i odpaliła jednego, za pomocą swojej zielonej , irlandzkiej zapalniczki.
               Zaciągnęła się dymem i skierowała się w stronę wyjścia z terenu Domu Dziecka. Szła przez park, powoli dokańczając papierosa. Jedyne czego pragnęła to butelka wina, ciepły koc i dobry film na DVD.
               Przechodząc obok największego dębu w okolicy, zza drzewa wyskoczył ubrany na czarno gość. Jego twarz była niewidoczna, z powodu mroku jaki panował na zewnątrz. Amy wzięła głębszy oddech i wyrzuciła papierosa, lekko depcząc go butem. Starała się nie bać, bo nikt nie mógł jej nic zrobić. Przechodząc obok owego mężczyzny, poczuła dłoń na swoim łokciu. I to nie byle czyją dłoń. Dłoń tego faceta.
-Spieprzaj gościu, już dzisiaj dostałam po twarzy, po innych częściach ciała nie chcę. Daj sobie spokój, idź napij się wódki i odczep się ode mnie.
               Być może to te słowa sprawiły, że ją puścił. Już miała odchodzić lecz nie było jej to dane. Dwie silne dłonie przycisnęły ją do drzewa, choć zbyt delikatnie jak na napad.
               -Puść mnie! – warknęła, chcąc kopnąć napastnika w najczulszy punkt jego ciała. Niestety on był szybszy i zablokował jej cios lewą dłonią, podczas  gdy prawą trzymał na jej ramieniu.
-Wiesz, potrafię przewidywać ciosy, skarbie. – odezwał się cicho i wyraźnie. Amy pisnęła z wściekłością.
-Liam! Opętało cię? Chcesz, żebym dostała zawału? – warknęła, wyswobadzając się z jego uścisku.
-Mały rewanż za to, że zostawiłaś mnie samego. – wzruszył ramionami.
-Dupek. – prychnęła.
-Przemądrzała księżniczka. – zaśmiał się cicho, wyciągając do niej ręce. Amy wtuliła się w niego, zadzierając głowę lekko do góry, by mógł ją pocałować na powitanie.
               I zrobił to z czułością, zawziętością. Po chwili jednak przejechał palcem po opatrunku, który miała na policzku.
               -Kto ci to zrobił? – syknął cicho. Czuła, jak jego mięśnie napinają się pod wpływem złości.
-Długa historia. Opowiem ci w domu. Mam ochotę na…
-Butelkę czerwonego wina i film na DVD? – podsunął Liam, nagle się uśmiechając.
-Skąd wiedziałeś? – zamrugała zdziwiona. Liam wzruszył ramionami.
-Długa historia. – zironizował jej słowa. Amy wywróciła ramionami, ale kiedy jego dłoń znalazła się przy jej dłoni, bez wahania ją złapała. Czuła się bezpiecznie, mimo tego, że ten sam gość kilkanaście minut temu próbował wystraszyć ją na śmierć.
               Dupek, ale jej dupek.
               Przemądrzała księżniczka. Ale jego księżniczka.



Trzy sprawy: 
1. Mam nowy szablon, który jest asfnakfnjka. Zawdzięczam go mojej czytelniczce, która jest taka kochana i postanowiła go dla mnie wykonać. Słońce, ten rozdział jest z dedykacją dla Ciebie :)
2. Wykonawczyni owego szablonu, ma własny blog z grafikami, na którego serdecznie zapraszam! Dopiero zaczynają i dlatego proszę was o wsparcie. Mają świetne prace i po prostu potrzebują rozgłosu. Dlatego ogłoście tą radosną nowinę i wchodźcie na ich bloga! >> PLACE OF SZABLONY << 
3. KOMENTUJCIE ROZDZIAŁY :) MAM NADZIEJĘ, ŻE AŻ TAK BARDZO GO NIE ZEPSUŁAM,CHOĆ TO CAŁKIEM MOŻLIWE, BO SŁABO SIĘ CZUJĘ, HM. :D 

SEE YA, KOMENTUJCIE! x

PS JEŚLI CHCECIE BYĆ INFORMOWANI O NOWYCH ROZDZIAŁACH NA TT = PISZCIE W KOMENTARZU. JA NIE GRYZĘ, SERIO.

piątek, 7 lutego 2014

06.

               Dopiero trzask zamykanych drzwi od samochodu pozwolił jej wrócić na ziemię. Uniosła głowę i spojrzała na zdenerwowanego Liama, który w ułamku sekundy padł na kolana obok Amy. Nie miała siły, żeby krzyczeć, prosić, płakać. Chciała wstać i odejść. Była tym wszystkim zmęczona. Miała dość tego, że Amy robi wszystko by się zranić. Ciągle chciała być w centrum, wszyscy musieli obchodzić się z nią jak z jajkiem. Do pewnego czasu to było zrozumiałe, ale później? Wszyscy byli tym zmęczeni, podczas gdy Amy najwyraźniej się to spodobało.
               -Kate, mówię do ciebie. – westchnął Liam. Blondynka spojrzała na niego rozkojarzona. Widziała jedynie jego oczy, gdyż resztę twarzy miał przysłoniętą kapturem i szalikiem. Musiał się maskować. – Otwórz drzwi na tylnie siedzenie, zawiozę ją do siebie.
                Liam ostrożnie wziął dziewczynę na ręce, po czym ułożył na tylniej kanapie swojego samochodu, podczas gdy Kate przytrzymywała mu drzwi.
-Jedziesz ze mną? – zapytał, zamykając drzwi. Blondynka potrząsnęła przecząco głową, odsuwając się kilka kroków do tyłu – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
-Tak, zostawiłam coś w klubie i… Co z nią zrobisz? – zapytała cicho.
-Zadzwonię po lekarza, przecież nie wezmę jej naćpanej na pogotowie. Nie potrzebuję dodatkowego rozgłosu wokół nas. Za dużo ludzie mówią na temat naszego rozstania.
                Kate skinęła głową.
-Zadzwonię potem, okej? Opiekuj się nią… - przygryzła dolną wargę, czując okropne wyrzuty sumienia. Obiecała Zaynowi, że nie pozwoli na spotkanie tej dwójki.
-Nic jej nie grozi. Nie bój się, nie powiem nic Zaynowi. – uśmiechnął się ponuro, jakby czytał jej w myślach. – Nie rozumiecie mnie, dlatego trzymacie ją na dystans. Ale tak naprawdę jestem ostatnią osobą, która mogłaby tak naprawdę ją skrzywdzić.
                Otworzył sobie drzwi, po czym wsiadł do środka. Zamykając drzwi, skinął głową na pożegnanie Kate. Zrzucił z twarzy kaptur i szalik. Jego auto miało ciemne szyby, nie było możliwości, by ktoś z zewnątrz go zobaczył.
               Granice jego spokoju już dawno zostały przekroczone. Ręce trzęsły mu się z irytacji i złości. To pierwsze było skierowane w stronę dziewczyny, leżącej na tylnich siedzeniach. Zawsze była odpowiedzialna, rozważna. Jak mogła zrobić coś takiego?
                Natomiast zły był tylko i wyłącznie na siebie.
               Bo to on był temu wszystkiemu winien.
*
                -Nie mogę poradzić nic więcej, niż kroplówka, która w jakimś stopniu wydali te substancje z jej krwi. Do płukania żołądka musiałbym zabrać ją do szpitala, nie mam potrzebnych do tego rzeczy.  Resztę musi zrobić czas, ale to było strasznie nieodpowiedzialne. Bawiliście się razem? – zapytał doktor, stawiając swoją teczkę na szafkę nocną. Liam oparł się ramieniem o  ścianę.
-Nie. Zadzwoniła po mnie jej przyjaciółka. Przed chwilą dostałem sms’a, że tak naprawdę nie bawiły się cały czas ze sobą. Nie wiem co ona brała, czy coś paliła i ile wypiła, ale… Nie podoba mi się to. Na litość Boską, przecież ona nigdy nic nie brała! – jego pięść z głuchym łoskotem uderzyła o cienką ścianę. Westchnął cicho – Po prostu… Zrób wszystko co możesz, będę na dole.
                Doktor skinął głową. Liam odepchnął się ramieniem od ściany, po czym opuścił swoją sypialnię, w której postanowił położyć Amy. Zszedł na dół, do kuchni. Wyciągnął butelkę wody z lodówki i nalał sobie jej do jednej ze szklanek. Opróżnił ją w kilka krótkich chwil, zastanawiając się, jak daleko jeszcze to wszystko będzie musiało zajść, żeby wreszcie postanowił powiedzieć prawdę, bez wyrzutów sumienia.         
               Odstawił pustą szklankę na blat. Głośny stuk odbił się echem w jego głowie.
                Czuł się wyczerpany i pozbawiony jakichkolwiek pozytywnych myśli. Alkohol, który pół godziny temu jeszcze krążył w jego żyłach, zdawał się całkowicie odpuścić. Jedyne co czuł to pustkę. I wściekłość. Cholerną wściekłość.
-Kroplówka skończy się za półtora godziny, mniej więcej. Zostałbym, ale niestety mam pilne wezwanie do szpitala. Za godzinę będę z powrotem i wtedy to wszystko odłączę.
                Liam oderwał swoje dłonie od blatu, kierując swoją uwagę na doktora. Przyjaźnili się od lat, choć może Ted nie był osobą zbytnio otwartą. Lubili się. Wiedział, że może na niego liczyć.
-Słuchaj, zależy mi na dyskrecji… To i tak już wszystko za dużo jak na mnie, na nią. Nie chcę rozgłosu.
-Ile ty mnie znasz? Miałeś kiedykolwiek problemy przeze mnie? No właśnie. Nic się nie martw, będę za godzinę. Tymczasem ty zmiataj na górę, wydaje mi się, że przyda się miska.
                Liam skinął głową i uścisnął dłoń Tedowi. Cicho podziękował i odprowadził go do drzwi swojego mieszkania. Kiedy już zamknął się od środka, westchnął cicho. Nikt tak bardzo nie mógł go zawieść, jak jego własna osoba. Czuł się winny.
*
                Cichy stukot drzwi wyrwał ją z dziwnego letargu. Nie czuła nic poza okropnym bólem głowy. Swędział ją lewy nadgarstek. Otworzyła oczy, choć może nie  był to najlepszy pomysł. Ból się nasilił, a w dodatku jej żołądek postanowił zrobić pełen obrót. Powstrzymała się od cichego jęku i spojrzała na swoje przedramię. Na jednej z żył był przyklejony opatrunek.
-Księżniczka wstała? Nareszcie. Tylko już nie wymiotuj, bo naprawdę mam dość. Nie spałem dzięki tobie, ani pięciu minut. Możesz być z siebie dumna.
                Zmarszczyła brwi, nie spodziewając się tego głosu w swojej sypialni.
                Ale… Przecież to nie była jej sypialnia.
                Podniosła się do góry, odrobinę za szybko. W efekcie obie jej dłonie powędrowały do głowy. Ból był okropny. Co tak naprawdę się stało?
-Wypij to. Niesamowicie dobre na kaca. – Liam podał jej szklankę, z musującym płynem. Zagryzła dolną wargę, czując się okropnie. W milczeniu przyjęła szklankę i opróżniła ją, starając się nie krzywić. Oddała szklankę chłopakowi, nie patrząc mu w oczy. Czuła jak bardzo jest na nią wściekły.
                Tylko co tak naprawdę się stało?
-Zamierzasz jeszcze ćpać, czy może nie ciągnąć cię na pogawędkę do lekarza, skutecznego, jeśli chodzi o uzależnienia?
                Zamrugała kilkakrotnie. Ćpać? Przecież ona nigdy by nic nie wzięła…! Co się stało?!
-Widzę, że udajesz niemowę. Nie wiem co się stało, co brałaś, co piłaś i czy coś paliłaś, ale w tym momencie radzę ci nie pokazywać się Kate na oczy. Jest na ciebie wściekła, bardziej niż ja. Chociaż sądziłem, że bardziej się nie da. – stwierdził z przekąsem. Wstał z łóżka i udał się do drzwi. – Łazienka jest po prawej, przywiozłem jakieś twoje ciuchy z mieszkania. Jak już się ogarniesz to zejdź na dół. Musimy porozmawiać. Poważnie.
                Trzask drzwi uderzył w jej głowę z dwukrotną siłą. Zamrugała kilkakrotnie, starając pozbyć się piekących łez, które niewiadomo skąd pojawiły się w jej oczach. Odrzuciła białą kołdrę  na bok, zamierając. Była w samej bieliźnie. Całą noc. Przy Liamie. Zacisnęła oczy. Nic nie pamiętała.
                Kiedy już wzięła szybki prysznic i wysuszyła swoje włosy suszarką, która leżała na szafce w łazience oraz umyła zęby, spojrzała w lustro. Niebieskie oczy, brązowe loki, zapadnięte policzki. Wystające kości, widoczne żebra, zapadnięty brzuch. Przejechała palcem po ramiączku od stanika, przygryzając dolną wargę.
               Kiedy to się stało? Kiedy tak schudła? Co się działo?
                Miała przed sobą obraz nędzy i rozpaczy. Bladą dziewczynę z przekrwionymi oczyma. Już dawno przekroczyła linię dobrej wagi. Tylko, że w drugą stronę. Była za chuda. Wskazujący palec dotknął wystającego żebra.
                Przecież ostatnio przytyła. Gdzie to poszło?
                Spojrzała samej sobie w oczy. Dziewczyna w odbiciu lustrzanym była rozczarowana, zagubiona i doszczętnie zniszczona. Kilka łez spłynęło po jej porcelanowym policzku. Kim ona była? Dlaczego wyglądała tak jak Amy?
-Nienawidzę cię – powiedziała płaczliwym głosem do lustrzanego odbicia. Spuściła wzrok, nie chcąc na siebie patrzeć – Zniszczyłaś mi życie – dodała cicho, choć przecież jej odbicie nic nie miało do jej egzystencji. Czuła się okropnie.
                Założyła szare dresowe spodnie, ściągane w kostkach. Na górną część ciała założyła fioletową bluzę zakładaną przez głowę. Wyszła z łazienki, po czym opuściła pokój Liama. Czuła się winna. Choć nie pamiętała nic od momentu, gdy kolejna butelka wódki poszła w zapomnienie.
                Siedział w salonie. Czarna kanapa kontrastowała z kremową wykładziną. Zerknęła na jego sylwetkę. Trzymał głowę w swoich dłoniach, jego ręce były podparte na kolanach.
                Jak bardzo zawiniła?
                Usiadła obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
-Nie bądź na mnie zły. Nie chcę, żebyś był na mnie zły. – powiedziała cicho, sama się sobie dziwiąc. Chciała go nienawidzić. Byłoby jej wtedy lepiej. A tak naprawdę, gdy tylko go zobaczyła… Wszystko przestało się liczyć.
                Liam podniósł głowę i spojrzał w jej załzawione oczy. Jego wyraz twarzy był przerażający. Mieszanka człowieka zmęczonego i cholernie zdenerwowanego, a jednocześnie idealnie opanowanego.
-Powiedz mi co sobie myślałaś, gdy ćpałaś? Co czułaś, gdy zachowywałaś się jak ostatni gówniarz? Dobrze ci się leżało na chodniku, pod ryczącą Kate? Naprawdę? To szczyt twoich marzeń? Mówisz mi, że nie chcesz bym był na ciebie zły. A jaki mam do cholery być? Mam cię przytulić? Może pocałować? – prychnął, a ona skuliła się pod jego wściekłym spojrzeniem – Jeszcze NIGDY tak się nie martwiłem. Wiesz jaka jesteś nieodpowiedzialna? Wiesz co nam robisz? Przyzwyczaj się, że świat nie kręci się wokół ciebie.
                Amy zamrugała kilkakrotnie. Wyprostowała się, patrząc na niego zirytowana.
-A ty? Co sobie myślałeś, jak z zimną krwią mówiłeś mi, że to nie to? Jak zostawiłeś mnie samą na weselu naszych przyjaciół? Co czułeś jak siedzieliśmy w parku i nie chciałeś mi powiedzieć o co ci do cholery chodzi? Jak się czułeś, gdy sporadycznie widywałeś mnie na waszych koncertach, na które byłam zmuszona przyjść? Dobrze ci się patrzyło jak się rozpadam, bo zakochałam się w tobie jak idiotka? Nie udawaj takiego świętego, bo taki nie jesteś. Nikt z nas nie jest.
                Liam spojrzał na nią, a jego spojrzenie złagodniało. Być może jego wina do niego dotarła, może w końcu zrozumiał jak bardzo przyczynił się do tego, co z nią się działo.
-Nie chcę pogrywać jak nieszczęśliwie zakochana dziewczynka. Uwierz mi, naprawdę ciężko jest się pozbierać, kiedy twoja ostatnia podpora ot tak znika. I upadasz, stykasz się z betonową podłogą. Uderza cię rzeczywistość. I nie masz nic. Matki, babci, kogoś, kogo kocha się nad życie…  Nic, rozumiesz? Jesteś sam, wszystko się wali. Do twoich drzwi dzwonią przyjaciele, krzyczą, że masz im otworzyć. A ty już nie masz na nic siły. Kompletnie nic do ciebie nie dociera. Znasz to? No właśnie.
-Zasługuję na porządny cios w twarz. – przyznał cicho Liam – Po prostu… Nie chciałem, żeby stało ci się coś złego. Nigdy, przenigdy nie chciałbym narazić cię na niebezpieczeństwo. Tymczasem to właśnie zrobiłem, zostawiając cię samą. Przepraszam…
-Tęsknię za tobą. – westchnęła cicho, odgarniając swoje włosy na prawe ramię. Brązowe oczy spoczęły na jej lewym przegubie.
-Masz dwa szwy. Nie dałaś doktorowi wyciągnąć igły z żyły… Troszkę krwi się polało, ale sytuacja jest opanowana. – wyjaśnił, uśmiechając się nieśmiało – Jak się czujesz?
                Amy spojrzała na swój nadgarstek, dotknęła dłonią swojej głowy, która nadal bolała. Poczuła się zmęczona, skacowana i głodna. Zmrużyła oczy.
-Zdezorientowana… Uwierzysz, że dzisiaj przejrzałam na oczy? To wszystko – wskazała na swoje ciało – nawet nie wiem kiedy to się stało.
                Liam skinął głową.
-Nadrobimy to. – mruknął – Wybaczysz mi to wszystko?
-Ja… Muszę to przemyśleć. – odpowiedziała równie cicho co on, nie spuszczając wzroku z jego oczu.                Uśmiechnął się, choć może trochę odrobinę za smutno.
-Głodna?
-Uhm.
-Zrobię ci coś dobrego.
                Wstał z kanapy i udał się do kuchni. Amy spojrzała przed siebie nie wiedząc co ma teraz robić. Podniosła się z siedzenia po czym rozejrzała się po przestronnym salonie. Podeszła do kominka, na którym ustawione były zdjęcia. Jego rodziców, sióstr, zdjęcie z MSG z chłopakami, Liam jako małe dziecko. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc tego pulchnego chłopca. Co się stało z tymi pyzatymi policzkami? Przejechała palcem po jego uśmiechniętej buzi.
                Odwróciła się, podchodząc do dużego okna. Panorama Londynu była zadziwiająca z tej perspektywy. Zastanawiała się jak wysoko są. Ile pięter musiał ją prowadzić, żeby w końcu położyć na łóżku? Jej żołądek ścisnął się boleśnie, odbijając się głośnym poczuciem winy w sercu. Jej oczy ponownie lekko się zaszkliły, ale wystarczyło zamrugać by pozbyć się łez. Nie tylko ona zawiniła. Nie była w tym sama.
                Nawet nie zorientowała się kiedy bose stopy zaprowadziły ją do kuchni, gdzie Liam szykował jajka na bekonie. Stała w progu, patrząc jak jego mięśnie napinają się, gdy zaciska dłoń na rączce patelni. Uśmiechnęła się, gdy spojrzała na jego fartuch z wizerunkiem stroju Batmana. Spojrzał na nią, uśmiechając się.
-Może nie jestem najlepszym kucharzem, ale mam nadzieję, że będzie ci smakować. – nałożył jajka na kwadratowy talerz, po czym odstawił patelnię na płytę.
                Zmarszczyła brwi, czując gulę rosnącą w jej gardle. Tak bardzo brakowało jej tego uśmiechu, który rozświetlał jej dni. Tęskniła za tymi ramionami, silnymi i bezpiecznymi. Za tym człowiekiem, za którego mogłaby bez wahania oddać życie.
                Liam spojrzał na nią i wiedział, że coś jest nie tak. Ściągnął swój fartuch, który założył tylko po to, by poprawić jej humor. Podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.
-Tęsknię za tobą – powtórzył jej wcześniejsze słowa – Oszczędzę sobie długiej gadki, jak wiele dla mnie znaczysz. Ale naprawdę, cholernie mi brakuje tych oczu, tego uśmiechu, delikatnych dłoni, zadziornego noska i intelektu. Proszę, daj mi ostatnią szansę. Nie nawalę, obiecuję. Nie nawalę…
                Amy stanęła na palcach i położyła mu dłonie na szyję. Przysunęła się, wtulając w niego. Czuła, że nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony. Objął ją mocno w pasie i położył głowę na jej ramieniu.
-Nigdy nie chciałem cię zawieść. Wiem, dwa razy nie wchodzi się do takiej rzeki. Ale wariuję każdego dnia, gdy budzę się bez ciebie. Odszedłem, zostawiając przy tobie samego siebie. Jestem niczym, kiedy cię nie ma.
-Shh.. – szepnęła, odsuwając się na kilka centymetrów, by Liam na nią spojrzał. Kiedy podniósł na nią wzrok, uśmiechnęła się przez łzy – Wierzę ci. Ja też nie poradzę sobie bez ciebie. Byłeś, jesteś i będziesz dla mnie wszystkim. – wyznała. Chłopak nachylił się i niepewnie musnął jej usta swoimi. Uśmiechnęła się odrobinę szerzej, delikatnie napierając na jego wargi.
                Tęskniła za nim.
                Jego ramiona były jej domem.
                Jego uścisk był jej schronem.
                Jego usta…
                Była w domu.
                I nigdzie się nie wybierała.



CYŚĆ ;3
DZIĘKUJĘ, ŻE CZEKALIŚCIE <3
KOMENTUJCIE:)