wtorek, 21 stycznia 2014

05.



                Dlaczego biegł po niewyobrażalnej ilości schodów, skoro mógł z łatwością wybrać windę? Powodów mogło być wiele, ale on wybrał ten najprostszy. Biegł by rozładować emocje. By, w momencie w którym stanie twarzą w twarz z Liamem, nie przywalić mu w zęby. Cóż, byli przyjaciółmi, a on nie chciał tego zaprzepaścić.
Niezależnie od stopnia nienawiści, jaką czuł do swojego przyjaciela w tym momencie.
                I tylko ten, który był tak samo rozdarty jak on, mógł go zrozumieć. I tylko ten, który musiał chronić jednego swojego przyjaciela, przed złym wpływem drugiego przyjaciela mógł pojąć jak beznadziejnie się teraz czuł. Ale nikt nie miał tak jak on. W rzeczywistości nie miał się kogo poradzić, bo nikt go nie mógł zrozumieć.
                Chronienie tej dwójki przyjął sobie jako priorytet, zadanie na resztę życia. Wiedział, iż ani Amy ani Liam nie potrafią żyć bez siebie. Ale oni mimo to, niszczyli się nawzajem. Jakby to było ich cholernym celem w życiu, szczytem, który zdecydowali się osiągnąć.
                A ten szczyt miał nazwę „Koniec cierpliwości Zayna Malika”.
                Już miał dzwonić do drzwi, kiedy same ustąpiły. W progu stała Danielle, wyglądająca jak siedem nieszczęść. A może i osiem? Nie interesowało go to.
-Wyprowadzasz się? Wiedźmy opuszczają Londyn? Dobrze to widzieć. – uśmiechnął się nieszczerze, choć było mu lżej na duszy. Była dziewczyna Liama zastraszała go i widać to było gołym okiem. Bo który normalny facet nie przesiaduje poza swoim własnym domem, byleby jak najdłużej trzymać się z dala od kobiety swoich koszmarów? Zayn jeszcze nie wiedział, co tak naprawdę kombinowała ta przebiegła baba z wzrokiem bazyliszka, ale miał zamiar się dowiedzieć. Wyciągnąć to z Liama, choćby się waliło i paliło. Zrobi to, bo tak nakazywało mu jego przeczucie.
-Błagam, chociaż raz oszczędź sobie tych docinek. Cieszę się, że nie będę musiała widywać waszych parszywych mord.
-Uu, groźna jesteś. A co jak sobie nie oszczędzę? Pobijesz mnie,  zaszantażujesz jak Liama, a może porwiesz moją dziewczynę żebym był ci posłuszny? Bo na taką wyglądasz. Ale wiesz co? Nie możesz zrobić NIC, bo właśnie wyleciałaś z mieszkania mojego kumpla. Och, popraw mnie jeśli się mylę.
                Kompletnie z siebie zadowolony, wyminął rozstrojoną nerwowo Danielle, żeby poszukać swojego kumpla. Złość ponownie ogarniała jego umysł, ponieważ wiedział jak to się skończy. Liam będzie się wypierał, mówił, że już nie kocha Amy i różne takie, od których uszy bolą. No ale jak miał mu wierzyć, skoro widział jak się zachowywał? To było niedorzeczne.
                Znalezienie Liama przyszło mu zaskakująco łatwo, gdyż jego przyjaciel siedział w swoim ulubionym pokoju. Nazywali to pokojem ciszy, gdyż wszystkie ściany zostały wygłuszone specjalną matą i tak naprawdę żaden dźwięk nie miał prawa wydostać się poza nie.
                Payne siedział na podłodze, paląc kolejnego papierosa. Patrzył w ogromne okno, które znajdowało się naprzeciwko drzwi. Z głośników sączył się swoisty rock, który miał mu przywieść na myśl stare, dobre czasy. Nie ruszał się zbytnio, ograniczając swe ruchy do strzepnięcia popiołu z papierosa na popielniczkę. Malik zmrużył oczy, kojarząc ten przedmiot skądś.
                Popielniczka, którą Amy kupiła kiedyś Zaynowi bez okazji. Malik jednak dał ją Liamowi, by ten schował gdzieś w szafie. Wtedy był na etapie  rzucania papierosów, więc nie była mu potrzebna.
-Właśnie zastanawiałem się, gdzie mogło wciąć moją popielniczkę, ale… Widzę, że już się nią zaopiekowałeś. – odezwał się cicho, choć miał ogromną ochotę by nakrzyczeć na Liama. Nie za to, iż wziął sobie jego prezent, ale bardziej za to, że nie mógł zostawić tematu Amy w spokoju.
                Liam nie odezwał się ani słowem. Ba, nawet nie drgnął, gdy usłyszał jego słowa. Zupełnie nie obchodziło go to, czy ktoś kręci się po jego mieszkaniu.
                Ale cisza nie trwała długo. Kiedy Zayn usiadł obok Liama, ten spojrzał na niego ponuro. Złość jaką odczuwał Malik stopniowo rosła, zamiast się zmniejszyć. Nienawidził go za to, że znów dał się ponieść zbędnym emocjom. Że znów się staczał, choć miał oparcie w przyjaciołach. Za to, że nie pozwalał sobie pomóc. A najbardziej za to, że nie potrafił przyznać się do błędu.
-Właśnie usłyszałem, że ktoś nie chce mnie znać. I to, iż żałuje, że mnie poznała. Czuję się do dupy. Jakkolwiek beznadziejnie to nie brzmi. – ponury ton głosu nie świadczył o niczym dobrym, ale to było najmniejsze zmartwienie Zayna w tym momencie. Choć współczuł mu z całego serca, musiał to zrobić. Bo tak było lepiej.
-Dziwisz się? Po tym co jej zrobiłeś? Stary, obiecywałeś jej, że nigdy jej nie zostawisz! Jeszcze nie zrozumiałeś, jak bardzo ranią takie zjebane obietnice?! Cieszy cię fakt, że ci zaufała, a potem ty to spieprzyłeś? Naprawdę jesteś tak głupi, żeby łamać serce zakochanej w tobie dziewczynie? Co z tobą do cholery? Przecież kochasz ją tak samo mocno, jak ona ciebie! Nie rozumiem cię!
                Zayn podniósł się z podłogi, nie chcąc dłużej przebywać w jednym pomieszczeniu z Liamem.
-Nie rozumiesz, Zayn, ty nie rozumiesz…
-Rozumiem, aż za dobrze. Potrafię dodać dwa do dwóch, rozróżniam czarne od białego.
-Nie miałem wyjścia! – krzyknął Liam, wstając gwałtownie z podłogi. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, jego linia szczęki wyraźnie zarysowała się na twarzy. Czyjaś pięść doskonale pasowałaby na to miejsce, ale Zayn nie chciał tego robić. Nie miał zamiaru go bić. Obiecał, a on obietnicy dotrzymywał. Czego nie można było powiedzieć o niektórych osobach, obecnych w tym samym pomieszczeniu.
-Nie miałeś wyjścia? Powiedz, że stchórzyłeś. Przyznaj się. – mruknął oschle Zayn, jedną dłoń trzymając na klamce.
-Nie stchórzyłem, ja…
-Wiesz co, nie chce mi się tego słuchać. Jestem już zmęczony tym wszystkim. Robię sobie przerwę, biorę Perrie i jedziemy na wycieczkę. A w tym czasie nie wolno ci zbliżyć się do Amy choćby na krok. Jeśli się dowiem, że znowu przez ciebie płakała, jestem w stanie wybić ci całe uzębienie. Może to nauczy cię, że nie niszczy się innym psychiki.
                Nacisnął klamkę i wyszedł z pokoju, kierując się do wyjścia. Nie miał zamiaru być wiecznie obrażonym, ale pomysł z wyjazdem na kilka dni był całkiem dobry. Może wtedy Liam zrozumie, jak bardzo udało mu się nawalić.
-Kilka dni później-
                Amy wróciła do domu nadzwyczaj odprężona i jedyne czego teraz potrzebowała to porcja czegoś ciepłego do zjedzenia. Niezależnie od tego, czy później posiłek znajdzie się w toalecie, musiała coś zjeść. Nieustanne burczenie w brzuchu nie pomagało jej w koncentracji.
                Postanowiła więc zjeść dwa tosty posmarowane niskokalorycznym dżemem, w międzyczasie odpisując Kate na sms’a, w którym proponowała jej wyjście na imprezę. Był piątek, najwyższy czas by się zabawić. Wszystko miało swoje granice, tak więc Amy postanowiła przestać użalać się nad sobą.
                Jej blond przyjaciółka nie musiała długo się zastanawiać. Wystarczyło jej pół godziny, by znaleźć się w mieszkaniu Amy w odlotowych ciuchach i zjawiskowym makijażu. Włosy miała delikatnie pokręcone, co dodawało jej dziewczęcości. Choć miała na sobie może zbyt krótką sukienkę, nie sprawiała wrażenia nadętej panienki, szukającej rozrywki. I to było jej plusem.
                Amelie założyła obcisłe spodnie, które nabyła wczoraj na zakupach. Do tego nałożyła swój ulubiony top z cekinami, zadziwiająco dobrze prezentujący się na jej chudym ciele. Na szybko wytuszowała swoje rzęsy, oczy podkreślając czarną kredką. Może nie wyglądała idealnie, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się dobrze w swoim ciele. Założyła szare, brokatowe szpilki i uśmiechnęła się do siebie. Nie było źle, a to jej wystarczyło.
                Pół godziny później znalazły się w jednym z najbardziej zatłoczonych klubów w Londynie, ale to im nie przeszkadzało. Od razu znalazły sobie towarzyszy do picia i tańca, więc w końcu mogły się wyluzować po ciężkim dniu w pracy.
*
                Impreza trwała w najlepsze, a ciało Amy było przytulone do nowo poznanego mężczyzny. Ralph wydawał się być wniebowziętym, gdy to właśnie z nim zgodziła się zatańczyć. Czuła na sobie jego męskość, ale nie interesowało jej to. W tej chwili miała się tak dobrze, iż nic więcej jej nie było potrzeba. W żyłach pulsowała jej krew, wymieszana z alkoholem. W ciągu kilku godzin zdążyła spalić kilka skrętów, z dala od zatroskanego spojrzenia Kate, która widocznie chciała jej pilnować. Nie potrzebowała kolejnej opiekunki. Wszystko, czego chciała to dobrze się bawić.
                I zapomnieć o wszystkim, co ją dotychczas spotkało.
                Jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze. Wprawdzie kilka razy w życiu zdarzało jej się zapalić marihuanę, ale nigdy specjalnie jej to nie kręciło. Tym razem było inaczej. Wzięło ją mocno, a cały świat zdawał się nie mieć znaczenia. Może to i lepiej?
                Właśnie dlatego, kiedy Ralph zaproponował jej kolejnego drinka i coś „ekstra”, nie odmówiła. Zbyt zajęta tańcem skinęła głową, poruszając się w rytm klubowej muzyki. Nie dbała o to, że kilka facetów pożera ją wzrokiem. Czuła się atrakcyjna i nic nie mogło jej wybić z rytmu.
                Kilka chwil później zdołała „wciągnąć” to, co Ralph jej podsunął na blacie, a później wypić do tego mocnego drinka. Uśmiechnęła się pod nosem. Była wysoko. Ponad wszystkim. Już nic nie mogło jej przeszkodzić.
                I właśnie wtedy przyszła Kate.
*
                -Puszczaj! – syknęła Amy, gdy Kate brutalnie wypchnęła ją na dwór. Blondynka parsknęła śmiechem, choć wcale nie miała na to ochoty. Miały się dobrze bawić, a tymczasem co? Wpadła w łapy jakiegoś faceta i nawet chwili nie poświęciła swojej przyjaciółce. A Kate siedziała i sączyła drinka, słuchając nudnego wywodu jakiegoś kujona, który stawiał jej napoje alkoholowe w zamian za wysłuchanie jego życiowych problemów.
-Miałyśmy się razem bawić, zaszaleć jak kiedyś! – jęknęła blondynka, siadając na murku. Było jej zimno, alkohol wcale jej nie rozbawił, a pustka na ciemnej ulicy wcale nie wyglądała bezpiecznie.
                Chichot Amy przerwał jej nadąsanie. Brunetka udała, że tańczy, po czym zza swoich pleców wyciągnęła butelkę wódki, którą musiała złapać kiedy Kate wyciągała ją z klubu.
-Jak się bawić, to się bawić! – zachichotała, odkręcając butelkę. Zrzuciła niewygodne buty ze stóp, po czym nie dbając o nic wybiegła na środek ulicy. W pierwszej chwili Kate chciała krzyknąć, żeby tego nie robiła, ale… Ulica była pusta, samochody tędy nie jeździły.
-Co ty robisz…
-Och, nie marudź, chodź! – pisnęła rozradowana dziewczyna, tańcząc na środku ulicy i jednocześnie racząc się wódką. Kate wzruszyła ramionami i również zrzuciła swoje szpilki, po czym dołączyła do przyjaciółki, zabierając jej butelkę. Wypiła kilka mocnych łyków, starając się nie skrzywić. Alkohol natychmiast uderzył w jej ciało i dał jej poczucie bezpodstawnej satysfakcji.
                Tańczyły na ulicy, śmiejąc się do siebie i powoli opróżniając pół litrową butelkę. Robiłyby to dalej, gdyby Amy nagle nie zatrzymała się na środku ulicy. Dziewczyna oznajmiła, że wszystko jej się kręci, zamazuje i trzęsie. Kate spojrzała na nią zdziwiona.
-Dziwisz się? Tyle co wypiłaś, to nikt dzisiaj nie wpił! – burknęła – Chodź, zaprowadzę cię do domu.
-Nie jestem pewna, czy dam… - urwała dziewczyna, usilnie wpatrując się w mrok – Patrz, Liam stawia krok w moją… Widzę księżniczkę, zielony księżyc… - bełkotliwie dodała, choć nic co mówiła, nie miało się do rzeczywistości. Kate złapała ją za ramiona, po czym delikatnie potrząsnęła.
-Hej, spójrz na mnie – rozkazała surowo. Amy rzuciła jej nieprzytomne spojrzenie. – Ćpałaś coś?
-Życie. – zachichotała, po chwili poważniejąc – Niedobrze mi. Nic nie widzę. Kate? Kate, nie zostawiaj mnie!
                W ostatniej chwili blondynce udało się złapać przyjaciółkę. Uratowała ją przed uderzeniem w głowę. Zaklęła pod nosem, po czym zaciągnęła Amy na chodnik, głośno błagając ją by się obudziła.
                Nic nie skutkowało. Uderzenia w twarz, potrząsanie, przekleństwa. To wszystko było bez celu. Panika jaka ją ogarnęła była nie do opisania, zwłaszcza, że to ona wyszła z inicjatywą imprezy. Chciała dobrze, a wyszło jej jak zwykle.
                Nie wiedziała co robić, jedyne co czuła to słabo bijące serce Amy. Wyciągnęła swój telefon z małej torebki, po czym wybrała numer do Harry’ego.
                Ale on jak zwykle nie odbierał. Był w swoich rodzinnych stronach, być może zbyt zajęty utrzymywaniem więzi. Zrezygnowała po kilku sygnałach.
                Liczył się czas.
                Wybrała numer do Zayna. Ale on też nie odbierał, po kilku sekundach włączyła się jego poczta głosowa.
                Nikt nie był w stanie odebrać telefonu, ten jeden, pieprzony raz! Łzy cisnęły się do oczu blondynki, gdy wybierała numer do ostatniej deski ratunkowej, czyli Nialla. Mogła zadzwonić w miliard innych miejsc, ale nie chciała ściągać kłopotów na swoją przyjaciółkę. Amy miała ich wystarczająco wiele.
                Ale nawet Niall nie odebrał. Sfrustrowana rozłączyła się, po czym przejrzała swoją listę kontaktów po raz kolejny. Znalazła ostatni numer, do którego miała ochotę zadzwonić. Ale nie liczyła się chęć czy też jej brak, a szybka pomoc.
                Wybrała numer drżącymi palcami, gorączkowo szepcząc do Amy by się trzymała. Prawda była taka, że nie wiedziała co jej przyjaciółka wzięła. Mogła spekulować, ale nie chciała. Zaklęła płaczliwie pod nosem, gdy Amy zaczęła się dusić, choć nadal była nieprzytomna.
                Na szczęście połączenie, które wybrała, szybko zostało odebrane.
-Kate? Jestem na imprezie, nie mogę rozmawiać. Stało się coś?
-Musisz mi pomóc. – wyszeptała płaczliwie, jedną ręką obracając swoją przyjaciółkę na bok, by nie udławiła się, w razie wymiotowania.
-O co chodzi?
-Musisz tu przyjechać, Amy chyba coś się stało. To znaczy na pewno. Nie kontaktuje, dusi się. Cholera, przyjedź tu! Boję się, że coś się stało!
-Spokojnie, oddychaj Kate. Powiedz mi gdzie jesteście. Zaraz przyjadę. Staraj się ją docucić, rozumiesz? Mów do niej. Podaj mi adres. – ton głosu jej rozmówcy był więcej niż zdenerwowany i zmartwiony. Chłopak strasznie się martwił, co było normalne. Niegdyś przyjaźnił się z Amy i widocznie nadal mu na niej zależało.
                Kate podała adres klubu, delikatnie klepiąc Amy po policzku. Miała nadzieję, że przyjaciółka zaraz się obudzi i powie, że to wszystko to żart. Choć wcale nieśmieszny.
-Tylko błagam… Liam, pośpiesz się!



Dobra, miałam nie dodawać nic. No ale mam napad weny, muszę to wykorzystać! :)
Nie łudźcie się, że następny pojawi się szybko. Czekajcie do końca moich ferii.
I komentujcie! See ya xx 

piątek, 17 stycznia 2014

Przerwa

Hej Misie. Wybaczcie mi, ale nowy rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie. Miał być dzisiaj, ale wczoraj miałam strasznie podły dzień, okropnie źle się czułam... Próbowałam coś napisać, ale wyszło to co wyszło, a ja nie chcę was zawieść. Nie teraz:)
Także wracam za dwa tygodnie, gdyż dzisiaj o 15:30 mam busa i wyjeżdżam na ferie:D
Trzymajcie się. I przepraszam, za to opóźnienie.
See ya xx 

piątek, 10 stycznia 2014

04.

Czekoladowe oczy przeczesały teren wokół siebie i z ulgą stwierdziły, że nie ma tu nikogo oprócz jakiejś dziewczyny, skulonej na ławce i obserwującej pustkę przed sobą.
Usiadł na ławce, ustawionej dokładnie naprzeciwko tej, na której siedziała tamta dziewczyna. Właściwie to nie interesowało go to, kto tam siedział. Wiedział, że potrzebuje spokoju, chwili wytchnienia, a tylko tu mógł to otrzymać. Wieczorem nie przechodziło tędy wiele ludzi, gdyż oświetlenie zawsze nawalało i zdawać się mogło, iż jest tu niebezpiecznie. W rzeczywistości prawie nigdy nie można było spotkać tu żywej duszy. No, chyba że jakiegoś alkoholika, który pilnie potrzebował kilku drobnych „na chleb”.
Jak zwykle, jego najwierniejszy przyjaciel od razu wskoczył mu do dłoni. Odpalił jednego papierosa i zaciągnął się dymem, myśląc o tym, jak bardzo zniszczył sobie życie. Położył zapalniczkę obok siebie, po czym spojrzał na wydeptaną ścieżkę, którą ktoś posypał przeróżnej wielkości kamyczkami.
To zabawne, ile ich było. Zupełnie jak z ludźmi. Wszyscy niby tacy sami, ale jeśli się przyjrzeć… Inne rysy twarzy, kolory oczy, znamiona, waga… Tak samo było z kamykami. Wszystkie były określane jako szare kamyczki, a każdy z nich był inny. Większy, mniejszy. Jeden bardziej zaokrąglony, drugi zaś szpiczasty. Uśmiechnął się pod nosem, na tą dość płytką refleksję życiową.
Spojrzał przed siebie, na dziewczynę siedzącą przed nim. W jakiś sposób była mu znajoma. Zwrócona profilem, co jakiś czas dotykała dłonią policzka. Paliła papierosa, w sposób tak kobiecy, że miał ochotę wstać i się przedstawić. Na kolanach trzymała jakąś białą kulkę, być może był to lekko otyły kot? Sam nie wiedział. Widział już kiedyś podobny, mały nosek, lekko zadarty do góry. Taki uroczy, że mógłby go całować…
Zdeptał niedopalonego papierosa butem i wstał z ławki, zapominając o zapalniczce. Przeszedł kilka kroków, które dzieliły go od niej. Usiadł na ławce, kilkanaście centymetrów od wychudzonej wersji osoby, którą kochał nad życie.
-Czego tu chcesz? - zaczęła dość niemiło. Nie winił jej za to. Był jednym z kilku przyczyn, dla których teraz przeżywała taki horror. Czuł się podle, ale właściwie dopiero teraz miał szansę by to naprostować. O ile teraz nie ucieknie od niego z krzykiem i płaczem. Nienawidziła go, a to było chyba najgorsze uczucie na świecie.
-Układam sobie w głowie tę rozmowę od pół roku, a tak właściwie… Kiedy przyszło co do czego, nie wiem co mam powiedzieć. – przyznał cicho Liam. Niebieskie oczy spojrzały na niego oburzone. Jak to przyszedł i nie wie co powiedzieć? Amy prychnęła pod nosem, wstając z ławki.
-I może to lepiej – warknęła – Bo tak się składa, że ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Zabolało. Spojrzał na nią, usilnie próbując powiedzieć coś, co mogłoby naprawić te stracone 11 miesięcy. Coś, co pozwoliłoby mu zrekompensować jej ból. W końcu to tylko miłość… No właśnie, chyba nie tylko.
-Zostań. Proszę cię - westchnął, poklepując miejsce obok siebie – Nie znajdę lepszego momentu, by to zrobić. Wiem, że nie chcesz mnie znać. Że mnie nienawidzisz. Że najchętniej wbiłabyś mi nóż w serce. Wiem też, że kompletnie się zaplątałem i nie potrafię dłużej udawać, że nic się nie stało. Nie będziemy przyjaciółmi. Nie chcę tego. Jeśli już mam na ciebie patrzeć, to jak na moją kobietę. Zrozum, moje serce wariuje jak jakiś narkoman na odwyku, nie potrafię dać sobie rady z tym, że z wszystkimi układa ci się tak dobrze, podczas gdy… Na mnie nie chcesz nawet splunąć.
Amy spojrzała na niego, z udawaną wyższością. Ale widząc parę czekoladowych tęczówek, smutnych jak… Nawet nie miała na to porównania. Serce pękało jej na kawałki, gdy widziała, że on też cierpi. Wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi, który kazał jej uderzyć go z całej siły, usiadła z powrotem, trzymając się na dystans. Batman warknął, zniesmaczony tym ciągłym poruszaniem. Chciał pospać na kolanach swojej pani, ale ta mu w tym przeszkadzała. Życie było takie brutalne.
-Nigdy cię nienawidziłam. – wyszeptała w końcu. To był najgłośniejszy ton, na jaką było ją stać. Oczy z każdą sekundą stawały się coraz bardziej wilgotne, gdy patrzyła w pustą przestrzeń między drzewami. – Ja po prostu nie potrafię zrozumieć, co tak naprawdę się z nami stało.
Liam spojrzał na nią, dość ponuro jak na niego. Nie lubiła tego spojrzenia. Zawsze kojarzyło jej się z czymś przykrym.
-Amy, zrozum mnie… Ja… - wziął cicho odrobinę powietrza do płuc. Zakaszlał, próbując pozbyć się dziwnego uczucia w nich. Zignorował zaniepokojone spojrzenie rzucone w jego kierunku – Ja nie mogę ci o tym powiedzieć. To jest zbyt… Zbyt niebezpieczne.
-O czym ty mówisz? – zdziwiła się. Nie sądziła, że nawet i Liam był w stanie postradać zmysły. Widocznie, myliła się. – Liam, jestem zmęczona tym wszystkim. Tym uciekaniem, męczeniem się. Dobrze wiesz, że nigdy nie będę cię nienawidzić tak naprawdę. Byłam rozgoryczona, może nawet zagubiona. Ja już mam po dziurki w nosie tych ciągłych porażek w moim życiu. Tego nieustannego użalania się nad sobą, pustki w sercu. Mam dość. Dlatego…
Liam spojrzał na nią.
-Nie kończ. – westchnął – Wiem co chcesz powiedzieć.
-Dlatego albo powiesz mi co się tak naprawdę stało i wszystko będzie za nami, albo dalej będziemy bawić się w tą chorą grę, która niszczy nas oboje.
Zamilkła na chwilę, gdy jej telefon zaczął dzwonić. Odebrała bez zbędnego wahania.
-Perrie? Och, cześć. Nie, jestem na spacerze. Jasne. Eleanor też będzie? Ach, świetnie. Dajcie mi pół godziny. Tak, dam radę… Nie, Pezz… Zayn jest? Nie? Super. Widzimy się za chwilę.
Nie miał zamiaru przysłuchiwać się jej rozmowie. Ale mimo to nie miał innego wyjścia. Uśmiechnął się delikatnie, ciesząc się iż Perrie też ją wspiera. Da sobie radę. Jest dużą dziewczynką.
„Liamie Jamesie Payne, jesteś największym kretynem na tym globie” jego podświadomość warczała na niego niczym rozwścieczony tygrys. Westchnął cicho. Nie miał przecież innego wyjścia.
-Przepraszam. – odezwała się cicho Amy – To jak? Prawda czy ucieczka?
Milczał. Dla niej oznaczało to tylko jedno. Wstała z ławki, przytulając do siebie Batmana. Nawet na niego nie spojrzała. Było jej niedobrze. Teraz, kiedy postanowiła się wygrzebać z dołka on nagle się pojawia i co? Po to, żeby ją podręczyć? Znowu rozwalić jej psychikę, mimo tego iż starała się zapomnieć, że naprawdę go kocha? Miała tego dość. Jedyne o czym marzyła w tej chwili, to żeby cofnąć się dwa lata wstecz i nie otwierać nikomu drzwi. Nie poznałaby go. Nie musiałaby teraz cierpieć.
-Próbowałeś. Ale ci się nie udało. Cóż za pech.
Liam otworzył usta, by coś powiedzieć, ale je zamknął. Amy uśmiechnęła się, choć był to uśmiech zarezerwowany na rozczarowania.
-Wiedziałam. Życzę ci szczęścia z Danielle. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz chciał mnie podręczyć, błagam… Daruj sobie. Żałuję, że cię poznałam. Żałuję jak cholera. Obym już nigdy więcej nie miała szansy, by z tobą rozmawiać. Żałuję, że cię kocham. Jak idiotka. Żałuję, Liam.
Obróciła się na pięcie i odeszła. Nie widziała innego wyjścia niż zostawienie go samego. Nie potrafiła stać i się trzymać. Była już na to za słaba.
*
-Komu wina? – klasnęła w dłonie Perrie. Eleanor uniosła jeden palec ku górze, a w jej ślady poszła Amy. Niebieskooka leżała na białej sofie w domu Perrie i Zayna. To było najpiękniej urządzone lokum jakie tylko widziała. Minimalistycznie​, przejrzyście, w przeważających kolorach białego i czarnego. Oparła głowę o oparcie, przymykając oczy. Chciała zapomnieć o tym wszystkim, ale nie mogła. To rzeczywistość, która ją otaczała, dobijała. I znów, kiedy wyszła na prostą, on postanowił zniszczyć jej spokój ducha. Nienawidziła siebie. Tak bardzo, że miała ochotę uderzyć się z zaciśniętej pięści w brzuch. Na tyle mocno, żeby upadła na podłogę i cierpiała. Tylko to jej się należało.
-Okej, to teraz nam powiesz co się dzieje. – Perrie usiadła obok Amy, wręczając jej kieliszek do dłoni. Eleanor usiadła z drugiej strony, więc teraz była osaczona. Westchnęła cicho, otwierając zaczerwienione oczy.
-Wierzycie w coś takiego jak życiowy pech? – zapytała, po czym upiła spory łyk wina.
-Zależy co masz na myśli. – odezwała się Elenor, palcem jeżdżąc po krawędzi kieliszka. Amy spojrzała na nią, po czym wzruszyła ramionami. Nie miała komu tego powiedzieć, a one były jedynymi osobami, które mogłyby ją zrozumieć.
-Widziałam dzisiaj Liama z Danielle… - pojedyncze zmarszczki pojawiły się na czole Amy – Ja… Mogliście mi powiedzieć, że są razem…
-My… Po prostu myśleliśmy, że nie chcesz o nim słyszeć. – Perrie odstawiła swój kieliszek na szklany blat.
-Och, to i tak nie ma znaczenia. W każdym bądź razie… Poszłam z Batmanem na spacer i… Zasiedziałam się trochę na ławce. Nawet go nie zauważyłam, wiecie? Jezu, to takie cholernie ciężkie… Widzieć jak ktoś, za kogo oddałoby się duszę diabłu, byleby był szczęśliwy… Spotyka się z byłą dziewczyną. Ale on ją kocha, prawda? – wydukała niepewnie Amy. Obie dziewczyny, jak na zawołanie, przytuliły się do niej. Nie potrzebowała niczego więcej. Łzy same płynęły.
-Płacz, jeśli to ma dać ci ulgę. Ale po tym zamkniemy ten rozdział, okej? – szepnęła Eleanor w jej włosy. To nawet nie wyglądało jak płacz, tylko jakiś atak rozpaczy.
-Mam już tego dość. Zapytałam… Zapytałam dlaczego się rozeszliśmy. A on mi powiedział, że nie może mi tego powiedzieć. Myślałam, że coś mi się należy, jakieś pieprzone wyjaśnienia! – nawet nie zorientowała się, kiedy jej makijaż spłynął z łzami. Otarła policzki, co sprawiało, że miała teraz czarne smugi na nich. Nie dbała o to. Sięgnęła po kieliszek i opróżniła go do końca.
Była kolejną dziewczyną, która ślepo zaufała obcemu facetowi. Zakochała się, trzymała się dla niego przy życiu i… I co z tego? Zostawił ją. Małą, głupią, bezbronną, zniszczoną, pośród milionów innych ludzi.
-Dolejesz mi? – swoją prośbę skierowała w kierunku narzeczonej Zayna. Blondynka skinęła głową i udała się do kuchni po butelkę z winem. Amy spojrzała na Eleanor, która w zamyśleniu opróżniała swój kieliszek.
-Musisz zmienić otoczenie. – powiedziała w końcu El. Cicho, dosadnie, tak jak zwykle.
-Nie chcę. Mam tutaj was. Jezu, El… Dlaczego mi nie powiedział? Chciałam tylko wiedzieć… Czy naprawdę nie jestem warta nawet szczerej prawdy? – załkała. Eleanor odłożyła kieliszek na stolik, po czym przytuliła ją mocno do siebie.
-Jesteś warta wszystkiego co najlepsze, słońce… Po prostu niektórzy mężczyźni mają problem ze swoim własnym ja.
Nawet trzaśnięcie drzwiami frontowymi nie spowodowało, że Amy przestała się nad sobą użalać.
-Wróciłem tylko po portfel i już mn… Co się stało?
Tylko Zayna brakowało do jej szczęśliwej układanki.
-Nic, oglądałyśmy przygnębiający film. – Amy odsunęła się do Eleanor, siląc się na jakikolwiek uśmiech. Otarła łzy z policzków, zdając sobie sprawę, że wygląda jak jedno wielkie nieszczęście, w spodniach dwa rozmiary za dużych. Nie miała ochoty na zakupy, wolała chodzić w starych rzeczach.
-Ach tak? – Zayn przysiadł na szklanym stoliku naprzeciwko niej. Patrzył jej prosto w oczy, ale ona… Nie potrafiła utrzymać tego spojrzenia. Spuściła wzrok na swoje dłonie – Słucham. Jaki film? No powiedz mi, może już go widziałem.
-Zayn, odpuść… - odezwała się cicho Perrie. Nawet nie zauważyli, kiedy weszła do salonu z butelką wina w swojej prawej dłoni.
-Nie odpuszczę. Mam tego serdecznie, kurwa, dość! – krzyknął, wstając z stolika. Amy spojrzała na niego przerażona. Czyżby w jego oczach też była nic nie wartą dziewczyną? Znów wszystko zniszczyła? – On ciągle jej coś robi! Amy płacze, przez kogo? Przez Liama. Bo co? Bo nie potrafi przyznać się do błędu! To obłęd! Nie podaruję mu tego. Nie tym razem!
-Zayn… - Perrie podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. Chłopak spojrzał na nią, starając się nie denerwować. Nie wychodziło mu to, ale nic nie potrafił na to poradzić.
-Ja mam dość patrzenia jak on jej sprawia zawód. Amy, pozwól na chwilę do pokoju gościnnego.
-Ale… Ale Zayn ja… - Amy nie wiedziała nawet jak dobrać słowa. Bała się go w tym momencie. Właściwie rzadko widywała go zdenerwowanego, przeważnie świetnie się bawili w swoim towarzystwie. To nie pasowało do jego łagodnej natury. Zawiniła. Jak cholera.
-Po prostu chodź.
Kiedy już znaleźli się sami w przestronnej sypialni, Zayn podszedł do niej i starł jej łzy z policzków, które gdzieś jej umknęły. Pocałował ją w czoło, po czym mocno do siebie przytulił.
-Nie pozwolę, żebyś przez niego cierpiała, okej? Tak mu skopie tyłek, że nie będzie mógł na nim usiąść. Nie możesz przez niego płakać. Obiecaj mi, że nie będziesz.
-Zayn, ty nie możesz… - Amy odsunęła się na chwilę, by móc spojrzeć mu w oczy.
-A on może? – chłopak wzruszył ramionami, nie bardzo się tym przejmując – Jeśli raz dostanie, to nic mu się nie stanie. Niech wie, że to było wasze ostatnie spotkanie.
Amy uniosła dłoń ku górze, by go powstrzymać, ale opuściła ją z powrotem, wiedząc że i tak nic nie zdziała. Zastanawiała się tylko skąd wiedział o tym, że widziała się z Liamem.
-Po prostu nie zrób mu krzywdy.
Zayn prychnął cicho pod nosem, niedowierzając.
-O to się martwisz? A nie o swój stan? Swoją chorobę? Amy, to już przestało być dziecinne. Musisz się leczyć. Pójść do psychologa, porozmawiać o tym wszystkim. Ja wiem, że to nie Liam zawinił tu najbardziej. Wiem, że na to składają się wszystkie złe chwile w twoim życiu. Ale obiecaj mi, że pójdziesz ze mną w następnym tygodniu do kliniki. Porozmawiasz z psychologiem i dietetykiem. A potem wyjdziemy na prostą, okej?
W jego głosie było tyle nadziei, że nie chciała jej niszczyć.
-Tylko wtedy, jeśli obiecasz, że nie zrobisz mu krzywdy.
-Psujesz całą frajdę.. – wywrócił oczyma Zayn. Amy uśmiechnęła się lekko, choć nadal przypominało to uśmiech zapłakanego dziecka, któremu obiecało się nową zabawkę, jeśli przestanie płakać.
-A więc stara Amy wróciła. – mruknęła pod nosem. Malik zaśmiał się cicho, po czym przytulił ją odrobinę mocniej niż poprzednio.
-Obiecuję. Będę dla niego, hm… Po prostu z nim porozmawiam.
-W takim razie ja też obiecuję, Zayn. Wyjdziemy na prostą.
Westchnęła cicho, opierając swoją głowę na jego ramieniu. Wyjdzie na prostą. Jakoś musi.
Da radę.

Przecież obiecała.


Za bardzo was rozpieszczałam z tymi rozdziałami, więc teraz będą się pojawiały raz w tygodniu - w piątki albo soboty.
Nie myślcie sobie, że będzie tu panował nieustanny dramat. Amy potrzebuje czasu, mam nadzieję, że to zrozumiecie. Chcę już zacząć to naprawiać, bo wydaje mi się, że Harris wyszła na przesadną histeryczkę, która ciągle beczy. :)
Ale ona taka nie jest, postarajcie się to zrozumieć :3
Od następnego, ew od 6 rozdziału będzie już inaczej :3
Komentujcie.
Proszę? :(
Zależy mi na waszych opiniach xx
Do zobaczenia mordeczki! xx

PS Jeśli ktoś chce być informowany, standardowo - UN w komentarzu :) 
PPS NIE WIEM CO SIĘ DZIEJE, ALE NIE CHCĄ SIĘ WSTAWIĆ AKAPITY... NIENAWIDZĘ TEGO ;-;

sobota, 4 stycznia 2014

03.

                Nie miał pojęcia ile upłynęło od jego ostatniego trzeźwego ocenienia sytuacji.
                Nie potrafił wyrzucić z siebie tego bólu.
                Nieopisanego, rwącego bólu.
-Liam? Jesteś tam? Stary, wszystko w porządku? – pukanie do drzwi rozbudziło jego otępiałe zmysły. Uszczypnął się kilka razy w twarz, żeby pobudzić krążenie krwi. Wyglądał zbyt blado jak na kogoś, kto kąpał się ostatnie kilka godzin.
-Tak Niall, wszystko w porządku. – otworzył drzwi i wyszedł z łazienki, wymijając sfrustrowanego blondyna.
-Nie zaczynaj znowu. Już raz widzieliśmy cię w takim stanie. Nie każ nam znowu tego oglądać. Ogarnij się, błagam. Jak nie dla nas… Zrób to dla fanów. Chyba jeszcze coś dla ciebie znaczą, prawda?
                Obrócił się na pięcie. Miał okropną ochotę uderzyć go w twarz. Jak mógł w to wątpić? Oczywiście, że znaczą! Cholernie wiele dla niego znaczą!
-Nic mi nie jest, po prostu… Wiesz. – wskazał głową na łazienkę.
-Nie wiem. I nie mam pojęcia dlaczego znowu nawalasz. Ale nadejdzie dzień w którym się dowiem. A wtedy nie zostawię na tobie suchej nitki. Obiecuję.
                Liam skinął głową i udał się do swojej sypialni. Nie pozostawało mu nic innego jak wziąć swoją kurtkę, kartę do apartamentu, papierosy i pieniądze, i po prostu wyjść.
                Jutro jego mieszkanie powinno być do użytkowania, po gruntownym sprzątaniu, więc w końcu będzie mógł odpocząć.
                Przyjechali do Londynu dwa dni temu, a już tyle się wydarzyło.
                Nawet nie wiedział co u niej słychać. Jedyne co wiedział to, że wyszła ze szpitala na własne żądanie. Podsłuchiwał wczoraj, jak Harry opowiada wszystko chłopakom.
-Halo – rzucił oschle do telefonu.
-Kochanie, zastanawiam się w jakim kolorze ubierzemy naszą choinkę w tym roku. Waham się między niebieskim a srebrnym. Jestem w sklepie i wybieram ozdoby. Jak  myślisz? – Danielle zaszczebiotała wesoło. Serce mu się ścisnęło, żołądek skurczył. Miał wrażenie, że zwymiotuje na kostkę. Siedział właśnie na ławce w parku i próbował poukładać myśli.
-Niebieski. – powiedział. Z całej siły przygryzł dolną wargę. Nie płacz stary, faceci nie płaczą.
-Wszystko w porządku, kochanie? Zaprosiłam dzisiaj twoją rodzinę do nas na święta. Twoja mama była wniebowzięta.  Nie gniewasz się na mnie?
-Nie.
-Na pewno niebieskie? – upewniła się. W tyle dało się dosłyszeć szum, jaki robili ludzie w sklepie.
-Tak. Ruth lubi niebieski. Muszę kończyć.
-Do zobaczenia jutro, kocham cię.
                Rozłączył się bez słowa. Położył telefon obok siebie. Odchylił głowę do tyłu, tępo patrząc w ciemne niebo.
                Niebieski. Bo jej oczy są niebieskie. Dlaczego nie możesz tego zrozumieć, Dan?
*
                -Lucy, co ty robisz? – zapytała spokojnie Amy. Para zielonych oczu spojrzała na nią przerażona.
-Ja… Ja… Jjj…
-Wiesz, że wystarczyło mi powiedzieć? Przyniosłabym ci coś słodkiego, nie musisz go podbierać ukradkiem z kuchni. – skarciła ją delikatnie dziewczyna. Czarne loczki podskoczyły do góry, po czym opadły na dół, gdy Lucy gwałtownie skinęła głową.
-Przepraszam… - wymamrotała. Amy uśmiechnęła się niczym kochająca matka.
-Nic nie szkodzi. Bierz te ciasteczka i zmykaj, nim zobaczy cię pani dyrektor. – mrugnęła do niej. Siedmiolatka pokazała jej swoje niepełne uzębienie, w szerokim uśmiechu. Cmoknęła ją w policzek i uciekła do swojego pokoju, pod pachą dzierżąc opakowanie orzechowych ciasteczek.
                Przynajmniej tym mogła sprawić, że Lucy była szczęśliwa. Rodzice porzucili ją zaraz po urodzeniu. Trafiła tutaj z miejscowego szpitala, gdy miała dwa miesiące. Całe życie w sierocińcu.
A ty narzekasz, że masz okropne życie, parsknęła śmiechem jej podświadomość.
                Amy pokręciła głową i zgasiła światło w kuchni. Założyła swój płaszczyk i zapięła każdy guzik. Owinęła szyję kremowym szalikiem, wzięła swoją torbę i wyszła z budynku.
                Minęło kilka dni od ostatniej kontroli Zayna.  To znaczy, dzwonił do niej w porze każdego posiłku i prosił, żeby zjadła choćby jedną kanapkę. Czasem jadła, czasem nie. Nie zależało jej, jak kiedyś.
                Szła ulicami Londynu, rezygnując z jazdy metrem.  Jak zwykle, umilała sobie spacer papierosem. Będzie musiała wyjść jeszcze raz. Batman też potrzebował świeżego powietrza.
                Ten mały demon zdemolował jej ostatnio pół salonu. Musiała wybrać się do sklepu i kupić jakieś poduszki pasujące do kanapy, bo te, które miała… Już dawno przestały wyglądać jak poduszki.
                Ale cieszyła ją obecność tego szczeniaka. Był jej tęczą, która pojawia się po deszczu. Powoli zaczynała wychodzić na prostą. Jedenaście miesięcy to długi okres czasu, ale w końcu postanowiła zrobić coś ze swoim życiem. Po to przynajmniej, żeby Kate przestała na nią krzyczeć. Głowa jej pękała od nieustannych upomnień, westchnień i ostrych reprymend. A mówili jej, że przestała być dzieckiem z chwilą ukończenia 16 roku życia.
                Uniosła wzrok i natychmiast tego pożałowała.
-Amy, jak dobrze cię widzieć, kochanie! – głos przepełniony sztucznością. Odruch wymiotny? Nie, obiecała Zaynowi, że nie będzie.
-Cześć Danielle… - wyciągnęła kąciki ust w nieszczerym uśmiechu. – Liam. – skinęła uprzejmie głową w jego stronę.
-Cześć. – spuścił głowę. Bał się jej? Wstydził? O co chodzi?
-Jak leci, słońce? Słyszałam, że zwari… Że miałaś gorsze dni. Coś się stało? – uprzejmość z ust tej dziewczyny naprawdę przyprawiały ją o mdłości. Wyrzuciła w połowie spalonego papierosa i zdeptała go butem.
-Życie. – wzruszyła ramionami. – Muszę już lecieć…
-Poczekaj. Musimy się umówić na kawę!  Może jutro? – zaproponowała Danielle, władczo łapiąc Liama za rękę – Co ty na to, kochanie?
-Wiesz co, Dan… Może innym razem. Idę jutro z Kate na zakupy świąteczne. Wiesz, prezenty, te sprawy… - uśmiechnęła się ponuro.
-To może ja też się z wami zabiorę? Jeszcze nie mam prezentu dla Liama.
-Zdzwonimy się. – skinęła głową i jak najszybciej odeszła.
                CO TO DO CHOLERY BYŁO?
                Czekoladowe oczy z nadzieją odszukały szczupłą sylwetkę, która oddalała się w przeciwnym kierunku. Nie mógł sobie pozwolić na dłuższe oglądanie się za siebie, niż kilka sekund, bo ktoś tu urwałby mu głowę.
Obejrzyj się… Obejrzyj, proszę… wydukał cicho w myślach. Po ułamku sekundy zobaczył, że delikatnie obraca głowę w ich stronę. Chciał coś krzyknąć, pomachać, pobiec do niej, przytulić… Tak bardzo mu jej brakowało. Każdy oddech, każdo mrugnięcie… To wszystko nie miało sensu, jeśli nie robiło się tego dla kogoś, kogo się kocha. Ale nie mógł zrobić nic więcej, niż odwrócenie się z powrotem w kierunku ich marszu.
                A trwało to może dziesięć sekund.
*
                Do domu wróciła kwadrans później. Uspokojona,  obojętna, wyciszona. Zabrała psa na krótki spacer, po czym wrócili do domu, żeby zjeść jakąś kolację.
                Nie jadła nic cały dzień. Jeśli teraz nic nie zje, jutro zemdleje. A miała przyjść do niej Kate. Wolała nie ryzykować gniewu, zawartego w ponad 1.60m wzrostu. Miała dość ciągłego krzyczenia.
                Usiadła na kanapie z miską ledwo wypełnioną cienkim pieczywem. Ugryzła kawałek i przeżuwała go tak długo, aż nie przekonała siebie, że musi to przełknąć. Zrobiła to. Pierwszy kęs był w jej żołądku.
                Patrzyła tępo przed siebie. Z kuchni dobiegały ją odgłosy zachłannego mlaskania. Batman konsumował swoją kolację. Kiedy wrócili do domu, mało nie rzucił się na swoją miskę. Zostawiła mu przecież sporą porcję, gdy wychodziła rano. Szkoda tylko, że te mało rozumne stworzenia, nie potrafiły trzymać czegoś „ na później”.
-Mamo, gdzie jesteś? – zapytała cicho, gdy jej wzrok padł na zdjęcie jej matki, stojące na półce. Nie otrzymała odpowiedzi. W sumie to byłoby dziwne, gdyby ją otrzymała. Coś dziwnego działoby się z jej psychiką. Ale skoro nie usłyszała cichego głosu swej matki… Czyżby była normalna?
                Potrzebowała ich. Mamy i babci. Dlaczego nie miała ich obok siebie? Przecież nie zrobiła życiu nic złego, żeby się tak na niej mściło. A to chamskie, nieokrzesane coś zabrało jej wspaniałą kobietę, która ją urodziła i wychowywała na uroczą dziewczynę do… Do czasu swojej śmierci.
                Odstawiła miskę z jedzeniem na mały stoliczek, po czym wstała z kanapy. Nie będzie siedziała cały wieczór w domu. Musiała gdzieś wyjść. Na spacer… Tak, to był dobry pomysł.
                Kiedy zakładała buty, Batman od razu podbiegł do niej, ujadając i piszcząc na zmianę, by jego też zabrała na spacer. Uśmiechnęła się, zaczepiając mu szelki.
                Jakieś dziesięć minut później, szła alejami parku, który miała niedaleko swojego obecnego miejsca zamieszkania. Właściwie to nawet nie wiedziała, czy kilkanaście drzew, parę krzaków i ławki po obu stronach dróżki można było nazwać tym mianem, ale niech będzie i tak.
                To właśnie jedną z drewniano betonowych ławek wybrała na miejsce swojej ucieczki od rzeczywistości. Usiadła, odruchowo sięgając do kieszeni po paczkę papierosów. Zawahała się jednak w odpowiednim momencie i wyciągnęła z niej telefon.  Nie chciała spuścić Batmana ze smyczy, by jej nie uciekł, więc dzielnie trzymała ją za koniec i przyglądała się jak jej mały psiak obwąchuje ławkę. Zrobiła mu kilka zdjęć, żeby mieć je w telefonie. Uśmiechnęła się do siebie spokojnie. Ten mały był kimś, kogo właśnie teraz potrzebowała.
*
                -Co to było? – wyrzucił z siebie Liam, kiedy w końcu dotarli do jego mieszkania. Danielle położyła siatki z zakupami na blacie w kuchni. Rzuciła mu jedno z tych swoich nic nie rozumiejących spojrzeń.
-Ale co? – uniosła jedną brew, ściągając swój płaszcz. Liam przejął go od niej i zawiesił w szafie, która znajdowała się w korytarzu. Zaraz obok zawiesił swoją kurtkę. Wrócił do kuchni, choć wcale nie chciało mu się przygotowywać kolacji.
-Nie mogliśmy jej po prostu ominąć? – westchnął, chowając jakieś warzywa do lodówki stojącej w kącie kuchni. Danielle wywróciła oczyma, nalewając wody do czajnika.
-Napijesz się kawy? – zapytała, kompletnie ignorując jego pytanie. Odstawił karton z mlekiem na blat, wywołując tym lekki huk.
-Nie podoba mi się to. – warknął – Nie musisz jej zaczepiać. Już i tak dużo przeszła, twoje docinki wcale jej nie pomagają!
-Och, obrońca niewiast się znalazł… Pytałam, czy chcesz kawę. – powtórzyła spokojnie Danielle, włączając czajnik elektryczny.
-Danielle, do jasnej cholery! Posłuchasz mnie chociaż jeden, pieprzony raz?!
-Nie. To ty mnie posłuchaj. Będę ją sobie zaczepiać, kiedy mi się tylko będzie chciało. Zrozumiesz kiedyś, kim ona dla ciebie jest? To kolejna, zapatrzona w swoje cierpienie dziewczyneczka. Mała, nie potrafiąca nic zrobić laleczka. Świruje, popada w jakąś cholerną anoreksję, tylko po to, żeby zwrócić twoją uwagę! Manipuluje tobą! Nie widzisz tego?!
-Już? – zapytał oschle Liam – Świetnie. Bo powiedziałaś o kilka słów za dużo. Wychodzę. Nie czekaj na mnie.
-Liam, ale… - dziewczyna złapała go za rękę, ale on strącił jej dłoń. Spojrzał na nią, zagryzając dolną wargę. Mogła jej nienawidzić, mogła mówić, jak to brzydko wyglądała, bo to go nie ruszało. Ale nie wolno jej było… Pod żadnym pozorem, nie wolno jej było śmieć twierdzić iż Amy to podła oszustka. Manipulantka. Nie chciał mówić, kto tu taki był.
-Nie znasz jej, Danielle. Nigdy nie znałaś dobrze i nigdy nie poznasz. Dopilnuję tego, choćbym miał zapłacić za to wielką cenę. Trzymaj się od niej z daleka. – warknął, wyciągając swoją kurtkę z szafy. Nawet nie zorientował się, kiedy ich kłótnia przeniosła się do przedpokoju.
-Jeśli teraz wyjdziesz, obiecuję ci, że tego pożałujesz. – zmrużyła oczy Danielle. Liam założył swoją kurtkę, po czym schował do kieszeni klucze, dokumenty i portfel.
-Bo co mi zrobisz? Zabijesz mnie? A może pobijesz? Czy naślesz na mnie jednego ze swoich nadętych kolesi? Mam tego po dziurki w nosie, Danielle. Nie pozwolę ci manipulować moim życiem.  Nigdy więcej. Albo wiesz co…? Mścij się. Ale na mnie. Bo nikt z moich bliskich nie zrobił ci krzywdy. Powtarzam, nikt. Nie krzywdź tych, którzy są niewinni. Cześć.
                Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, odetchnął z ulgą. Przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się przyjemną ciszą na korytarzu. Kiedy je otworzył, czuł się zupełnie inaczej. Wolny.
                W końcu.
                Czekał na to 11 miesięcy.




Jeżeli ktoś chce przeczytać pierwszą część tego FF, to na tamtym blogu, po prawej stronie zrobiłam listę rozdziałów, na prośbę dwóch czytelniczek:) Już kilka osób mi zgłaszało i nawet ja tego nie miałam. Chodzi o to, że 3 rozdziały zagubiły się w czasoprzestrzeni i gdzieś mi zniknęły w archiwum, ale wszystko znalazłam. Także jeśli chcecie to czytajcie pierwszą część, a jeśli nie, to do niczego was nie zmuszam, bo nie będę przywoływać zbyt wielu sytacji z tamtego FF:)
Dziękuję Wam za tyle miłych słów i wejść :)
Liczę, że będzie Was jeszcze więcej.
Enjoy xx